Czy wyręczanie dzieci jest dobre?
Wyręczamy dzieci z różnych powodów – bo nam się spieszy, bo mamy trójkę dzieci do ogarnięcia i trzeba jakoś skoordynować działania, bo chcemy dla nich jak najlepiej, bo nie chcemy marnotrawstwa. I to nasze wyręczanie może przyjmować bardzo różne formy – od ubrania butów, po narysowanie pracy konkursowej do przedszkola.
Jak wyręczamy dzieci?
Wyręczanie zaczyna się bardzo wcześnie i podyktowane jest bezpieczeństwem. Jednak czasem w tym dążeniu do bezpieczeństwa, uniemożliwiamy dziecku rozwój pewnych umiejętności. Gdy maluch uczy się przemieszczać, usuwamy z jego drogi wszelkie przeszkody, prowadzimy za rączkę. Naturalna sprawa. Jednak przeszkody są potrzebne, a upadki jeszcze bardziej – uczą balansowania i używania rąk do ratowania się. Gdy my mocno trzymamy naszego szkraba za rękę, ten nie ma szansy nauczyć się, po co te ręce są i jak sobie nimi pomóc w razie upadku. Oczywiście nie namawiamy tutaj, by puszczać roczne dzieci samodzielnie po schodach albo rzucać im kłody pod nogi, jednak warto czasem pozwolić, by maluch spróbował chodzenia po nierównym terenie, albo by raczkując, musiał sobie poradzić z przeszkodą na drodze.
Innym flagowym przykładem wyręczania jest karmienie. Przychodzi w końcu ten czas, gdy maluch zaczyna jako tako trafiać łyżeczką do buzi. Oczywiście wiąże się to z niemałym bałaganem podczas jedzenia. Wielu rodziców woli karmić dziecko, by nie musieć za chwilę sprzątać małego pobojowiska. W skrajnych przypadkach dochodzi do sytuacji, w której 3-latek idzie do przedszkola i nie potrafi samodzielnie jeść…
Ale wyręczanie przyjmuje też dużo łagodniejsze formy, całkiem niewinne. Proponujemy dziecku ochoczo ,,poukładajmy puzzle” albo ,,narysujmy coś”. Siadamy wspólnie do zabawy, a gdy maluch sobie nie radzi, zaczynamy układać puzzle za niego, instruujemy jak rysować, albo co gorsza, zabieramy kredki i sami rysujemy, no bo przecież my potrafimy lepiej. Gdy dziecko prosi o pomoc to jasne, nic złego. Często jednak bywa tak, że dziecko nawet nie ma szansy o tę pomoc poprosić, ponieważ przejmujemy inicjatywę przedwcześnie. A niestety niektórzy rodzice posuwają się nawet do tego, że poprawiają swojemu dziecku prace konkursowe – nie chcą przecież, by maluch poznał gorycz porażki, gdy tak bardzo się starał.
Czasem zapraszamy dzieci do wspólnej pracy – gotowania, naprawiania lub sprzątania, a potem robimy wszystko po swojemu. Bo szkoda nam mąki i jajek, bo szkoda nam czasu na poprawianie zabawek na półkach, bo mamy inny system pracy. Podcinamy w ten sposób skrzydła i wysyłamy komunikat ,,nie umiesz, nie dasz rady, ja zrobię to lepiej”.
Do czego prowadzi wyręczanie dzieci?
W wersji łagodnej dochodzi do sytuacji, kiedy niesamodzielne dziecko idzie do przedszkola i nie potrafi samo jeść, załatwić się ani ubrać butów. Opiekunek/opiekunów jest tylko kilkoro i nie dadzą rady wszystkim pomóc, zresztą w większości placówek raczej stawia się na samodzielność. I nasz mały człowiek musi w krótkim czasie nauczyć się wielu nowych czynności, jest zdezorientowany, nie radzi sobie, kojarzy to miejsce ze stresem. Zresztą w przedszkolach dobrze widać, jak wyręczenia wpływa na inicjatywę – nawet te dzieciaki, które nadgoniły i posiadły nowe umiejętności, gdy nie ma rodziców, jakoś sobie radzą, ale gdy tylko na horyzoncie pojawia się mama lub tata, siadają bezradne i czekają na ubranie butów. A rodzice? Ubiorą te buty, bo trzeba szybko wyjść, odebrać drugie dziecko, zdążyć na autobus, albo do pracy.
W wersji gorszej mały, nieporadny człowiek staje się dużym, nieporadnym człowiekiem i zauważa to, gdy jego partner lub partnerka dostają szału po miesiącu wspólnego mieszkania. A w wersji jeszcze gorszej, dziecko traci wiarę w siebie, dorasta w przekonaniu, że nic nie potrafi dobrze zrobić, pojawia się syndrom bezradności i lęk przed załatwianie spraw. Nie umie w tym wszystkim poprosić o pomoc, bo dotychczas rodzic szybko przejmował inicjatywę, rzeczy robiły się same.
Zarówno wersja łagodna jak i gorsza to potencjalny stres dla dziecka oraz trudności w życiu. Czasem wystarczy parę tygodni w przedszkolu, bo nadrobić pewne zaległości, ale jeśli wychowamy bezradnego dorosłego, naprawienie tego może wiązać się z miesiącami terapii i pracy nad sobą. Dlatego dajmy się dzieciom pobrudzić, dajmy się im czasem przewrócić, zmarnować składniki spożywcze, niech poznają gorycz porażki w konkursie, niech upieką zakalca, albo zrobią brzydki rysunek. A może to wcale nie będzie brzydki rysunek ani zakalec? W życiu też nie zawsze odnosnimy sukcesy, dlatego niezależnie od rezultatu starań, będzie to cenna lekcja. Pozwoli to też dzieciom nauczyć się proszenia o pomoc.